Twitter w Polsce
Polacy kochają Fejsbuka, tak jak kiedyś pokochali „Naszą Klasę”. Wszystko mający, wszech obecny serwis społecznościowy łączy miliardy ludzi na Świecie i co drugiego Polaka. Ale jest jeszcze inny, niezwykle popularny sposób podtrzymywania więzi społecznych w Internecie – Twitter.
Choć używa go cztery razy mniej naszych rodaków niż FB, to można by rzec, że to serwis elitarny. Bo zaiste obsiadła go u nas lokalna szlachta: dziennikarze i politycy. Co ciekawe, kisząc się zasadniczo wyłącznie we własnym sosie, i jedni i drudzy są święcie przekonani, że to właśnie na TT toczy się społeczno-polityczne życie Polski.
Swoje konta mają tu wszystkie instytucje państwowe, oraz każdy szanujący się pismak internetowy, bloger polityczny, jutubowy masakrator, czy redaktor choćby gminnego pisma (lub czasopisma). Ci pierwsi zajmują się praktycznie wyłącznie własnym pijarem – czyli prezentowaniem swojej działalności jako rzeczy absolutnie kluczowej dla funkcjonowania naszego państwa, sprawowanej przy tym przez najwyższej klasy fachowców, całkowicie charytatywnie, w pocie czoła, za darmo, z pożytkiem dla każdego, a przede wszystkim dla dzieci, samotnych matek i emerytów rencistów. Liczą tutaj oczywiście na wdzięczność tak szczodrze przez nich obdarowywanego ludu, którą wykazać należy przy wyborczej urnie.
Smutne jest to, że nikt nie ma odwagi powiedzieć tym ministrom, premierom i prezydentom, że tak naprawdę wszystkie ich wysiłki trafiają jak krew w piach. Bo odbiorcami nie są wcale rzesze potulnych jak baranki wyborców, lecz raczej hordy internetowych trolli, zgraja zblazowanych medialnych wyjadaczy i (w najlepszym wypadku) garstka redaktorów z zaprzyjaźnionych (czyli najczęściej pośrednio opłacanych przez rząd) gazet i ich internetowych portali. W konsekwencji każdy niemal wpis np. niezmiernie tu aktywnego premiera Morawieckiego, to pean na cześć jakiegoś populistycznego ruchu rządu, na przykład:
a pod nim masa bluzgów (tutaj akurat i tak dosyć lajtowych):
Nie ma to żadnego efektu, nie przekłada się na żadną zmianę preferencji wyborczych elektoratu, a przecie jest to jedyny powód, dla którego nasi Umiłowani Przywódcy prowadzą te wszystkie twitterowe profile. Wszelkie treści przez nich prezentowane stają się tylko okazją do mniej lub bardziej uszczypliwych komentarzy, albo (najczęściej mało kreatywnych) memów.
Z drugiej strony siedzą sobie tzw. dziennikarze i wspinają się na wyżyny własnej złośliwości, żeby jeszcze mocniej, jeszcze celniej przypierdolić swoim ulubionym politycznym przeciwnikom. Ponieważ zasady TT zmuszają ich do zwięzłości wypowiedzi, to (w ich mniemaniu) idealny tłit musi w kilku słowach zmieszać przeciwnika z błotem, nie zostawiając żadnej wątpliwości co do ostateczności filipiki, po której druga strona ma się nie pozbierać i zamknąć (w danym temacie) raz, na zawsze.
Polski polityczny Twitter, jest więc zatem areną nieustannej eskalacji charakteru wypowiedzi. Narasta tu zwykłe chamstwo, nie liczenie się z żadnymi faktami, dobrym smakiem, czy szczątkową choćby kulturą. Co i raz okazuje się, że można więcej, mocniej i bez owijania w bawełnę walić przez łeb. Pretorianie drugiej strony odpowiedzą oczywiście ogniem, ale dla wytrawnego gracza w tłity, to tylko zachęta do jeszcze grubszej reakcji…
I tak sobie spędzają czas – Anno Domini 2019. Z jednej strony darmozjady na politycznych stołkach, a z drugiej wataha tzw. ludzi pióra, mająca się za narodowe autorytety od spraw społecznych i polityki.
Jedni drugich szczerze nienawidzący, jednak żyć bez siebie nie w stanie.
A zwykły człowiek musi im całą tę zabawę fundować. Tak to właśnie jest.