La Cosa Nostra in Polonia
Ustroje się zmieniają, a metody władzy wciąż te same. Właśnie rozpoczyna się spektakl pod tytułem „Wybory Prezydenckie 2015”. Mógłbym go zignorować, gdyby cały ten wyścig o stolec „Pierwszego Żyrandolowego” nie odbywał się za publiczne pieniądze… A tak właśnie jest:
10 milionów złotych – tyle, jak na razie, przeznaczyła PO na kampanię wyborczą prezydenta Bronisława Komorowskiego – dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródeł zbliżonych do kierownictwa PO. Platforma nie wyklucza jednak, że kwota ta może wzrosnąć, jeśli będzie taka potrzeba. (źródło: GW)
Jak to jest możliwe, że partię mającą nieco ponad 40 tysięcy członków, przy składce członkowskiej w wysokości 5 zł na miesiąc, stać na taki gest? Ano po prostu: partia bierze sobie pieniądze z budżetu państwa. Czyli z forsy, która pod groźbą sankcji w wypadku odmowy jest skrupulatnie miesiąc w miesiąc zabierana wszystkim pracującym w Polsce. Dla Platformy „marne dziesięć dużych baniek” to doprawdy niewielki wysiłek. Wystarczy spojrzeć na dane pokazujące jak partia Tuska i spółki obłowiła się na sprawowaniu w Polsce władzy:
I to są jedynie dane oficjalne, podane na witrynie PO (o tutaj: http://bip.platforma.org/majatek_partii/). Reszty możemy się tylko domyślać, ale nawet po powyższym widać, że sprawowanie w Polsce władzy to świetny interes!
Mamy już pieniądze, teraz wygrywamy wybory. Proste? No nie do końca. Co prawda wszystkie zwierzęta są równe, ale jak wiemy niektóre „są równiejsze”. Otóż ani ja, ani np. pan Paweł Kukiz nie możemy przeznaczać dowolnej ilości WŁASNYCH pieniędzy na kampanię wyborczą! Choćby nie wiem jak dużo wolnych środków leżało na naszym rachunku bankowym, to wolno nam wydać z niego jedynie 15-krotność najniższego wynagrodzenia obowiązującego w Polsce. Jest to aktualnie ok. 25 tysięcy złotych. Tyle też może nam maksymalnie podarować każdy nasz sympatyk. Jednak partie sejmowe mają inaczej – mogą (oprócz powyższego) przeznaczyć na kampanię „środki własne”, czyli owe wyżej wymienione dotacje budżetowe. Co też czynią.
Dlaczegóż to prywatne, wielokrotnie opodatkowane pieniądze są „gorsze” od tych budżetowych? Ta zagadka ma jedno oficjalne wytłumaczenie: ponoć bez pieniędzy podatników, polski polityk automatycznie okazuje się skorumpowaną kurwą i złodziejem, więc daje nam taki wybór: „albo mi dacie z budżetu, albo będę kraść”. Nie żartuję tu sobie ani trochę. Takiej treści wypowiedzi słyszę za każdym razem, kiedy gdziekolwiek w mediach toczy się dyskusja o finansowaniu partii politycznych. Co zatem z tymi, którzy jednak wciąż przyłapywani są na braniu w łapę? Pytanie retoryczne – przecież jak wiemy „niektórzy są równiejsi”…
Pieniądze to jednak wciąż nie wszystko co potrzebne jest do wygrania w Polsce wyborów. Niezbędne są struktury. Teren, wicie rozumicie, jest szczególnie istotny. Z tym akurat Platforma nie ma większego problemu, bo już na samym początku kampanii Bronisław „Szef Wszystkich Szefów” Komorowski odebrał hołd platformerskich prezydentów miast, którzy „spontanicznie” poparli Bronka. Już oni dopilnują, żeby i na prowincji wszystko było po ICH myśli.
Nic tak nie łączy jak wspólny interes i dziwnym nie jest iż w obronie Naszych Spraw (wł. „La Cosa Nostra”) stanęli murem wszyscy dopuszczeni do publicznego żłobu. Czas pokaże, czy Polacy raz jeszcze dadzą się omamić specjalistom od obłudy i kłamstwa i Komorowski utrzyma tytuł Szanownego Dona na kolejne pięć lat. Na dziś – na dwoje babka wróżyła!