Brukselski smak
Pani premier wróciła z tarczą, albo na tarczy. Ocena zależy od tego z której strony sceny politycznej stoi oceniający a czasem też od tego, jak owo powiedzenie rozumie… Po mojemu, pani Kopacz nie miała w Brukseli nic do gadania i biernie zaakceptowała to, co eurokomisarze jej zakomunikowali. Za to polscy chłopcy-PiaRowcy wręcz wychodzili z siebie, żeby wyprzedzić atak opozycji i przekuć wycieczkę Premierki w sukces.
Efekt propagandowy jest jednak mizerny, choć dobra mina do złej gry nie pozwala rządzącej szajce przyznać, że jednak NIE udało się uratować nas przed energetycznym armagedonem. A płacz będzie wkrótce wielki i powszechny, bo Bruksela każe sobie niezwykle suto płacić za możliwość palenia węglem i nawet narodowi socjaliści z PiS (z przystawkami) zauważyli, że wszystkie podatki płacą jak zwykle konsumenci. Z pewnością odpowiednio podziękują oni Umiłowanym Przywódcom za kilkukrotny wzrost rachunków za prąd. Ktokolwiek by nimi aktualnie był.
Wszystko to jest kolejnym kamyczkiem do ogródka wielkiego europejskiego eksperymentu, czyli Euro-Kołchozu. Co tu dużo mówić – projekt się sypie. Kolejne kraje UE zaliczają gospodarcze wpadki (najświeższy i najbardziej wymowny przykład to co raz gorsze wieści o stanie gospodarki Niemiec – lokomotywy pociągowej Unii). A do tego mamy dwie arcyważne informacje, które „sukces” premier Kopacz wypchnął na dalsze strony gazet (i portali). Obie zresztą złe:
Komisja Europejska zażądała od Wielkiej Brytanii dodatkowej wpłaty 2,1 mld euro do unijnej kasy po tym, gdy okazało się, że tegoroczna składka Londynu była zbyt mała w stosunku do obliczonego według nowych zasad brytyjskiego produktu krajowego brutto. Nowa formuła obliczania PKB, znana jako ESA 2010, do gospodarczego bilansu państwa dolicza m.in. dodatkowe kategorie wpływów z transakcji kapitałowych, jak też wydatki obywateli na usługi prostytutek i narkotyki.
i
W ramach tych wyliczeń okazało się, że dotychczas deklarowany PKB jest w niektórych państwach zaniżony w stosunku do rzeczywistego i dlatego muszą one wpłacić do unijnego budżetu zwiększoną składkę, a jednocześnie inne państwa dostaną dodatkowy rabat. Polsce według źródeł dyplomatycznych miałby przypaść zwrot ponad 300 mln euro.
Pierwsza wyraźnie pokazuje, że projekt Die Europäische Union może zakończyć swój żywot (przynajmniej w swej obecnej podłej formie) szybciej niż nam się wydaje. Otóż brytyjska Izba Gmin będzie wkrótce rozpatrywać wniosek o przeprowadzenie referendum mającego zadecydować o dalszej bytności Zjednoczonego Królestwa w Sojuzie. A żądania takich nadzwyczajnych danin od podatnika Jej Królewskiej Mości mogą go zmotywować jedynie w jednym kierunku. I dobrze.
Po drugie – zupełnie przemilczana przez komentatorów (i opinię publiczną) zapowiedź ZWROTU Polsce ponad MILIARDA ZŁOTYCH świadczy jedynie o tym, jak w naszym kraju jest źle! Skąpi Anglicy zaniżyli swoją składkę, za to Polak w myśl przysłowia zastaw się a postaw się, próbował szpanować przed innymi Europejczykami, jaką to nad Wisłą mamy „Zieloną Wyspę”… Dokładnie JEDEN POLAK, a nazwisko jego Tusk.
W ten sposób absurdalna idea scalenia w jeden socjalistycznie zarządzany organizm różnych żywiołów europejskich powoli zmierza do zasłużonego, marnego końca. Bilans PIERWSZEJ Unii Europejskiej z pewnością będzie zawierać jakieś plusy. Będą jednak one opłacone wielkim finansowym wysiłkiem setek milionów szarych obywateli Europy. Obyśmy nigdy już więcej nie byli zmuszeni żyć w tym chorym ustroju.
I dlatego cieszę się, że Donald F. Tusk – największy kłamca wśród polskich polityków – został „Prezydentem UE”. W końcu będzie zapamiętany po wsze czasy. Jako OSTATNI jej „Prezydent”.