Kiełbasa dla dzieciaczków
Nie ma takiego świństwa, którego nie jest gotowy popełnić polityk przed wyborami. A co dopiero gdy można się przysłużyć „biednym dzieciom”. Wtedy to politycy prześcigają się w świętym oburzeniu na „zły rząd”, co to skąpi „na te biedactwa”. I w try miga przegłosowują wyborczą kiełbaskę stosunkiem głosów 436:1. W końcu chodzi tylko o głupie 200 milionów złotych.
A prawda jest taka, że za podlizanie się grupce osób z problemami zapłacą jak zwykle wszyscy podatnicy. I to znacznie więcej. Bo świadczenie o podwyższenie którego walczą w Sejmie rodzice będzie wypłacane, jak każda złotówka w dyspozycji naszego rządu, z pieniędzy zabranych płacącym w Polsce podatki. A kiedy jakiekolwiek świadczenie rośnie, to w postępie geometrycznym przybywa także świadczeniobiorców. Tak to już działa. Nie zazdroszczę losu tym konkretnym rodzicom, którzy okupują zimne posadzki w gmachu na Wiejskiej. Ale niestety oprócz polepszenia swojego losu, załatwiają oni dodatkowe pieniądze całej zgrai spryciarzy, którzy doskonale żyją z wszelkiego rodzaju państwowych pieniędzy. Nie pracują, mają się doskonale i po prostu potrafią maksymalnie wykorzystać dostępny socjal.
Znam co najmniej dwa takie przypadki osobiście. Jedna rodzinka zrobiła ze swojego dziecka niepełnosprawnego, mimo tego że ich syn to chłop na schwał. Przewidujący rodzice od maleńkości kolekcjonowali mu bardzo bogate dossier, w którym nie zabrakło diagnoz stwierdzających chyba wszystkie choroby świata. Co z tego, że chłopak chodzi do normalnej szkoły, jest niezłym łobuzem, pije i nie stroni od innych używek – kiedy w papierach występuje jako niepełnosprawny z grupą inwalidzką i na podstawie tego rodzice (zwłaszcza mamusia – urzędniczka średniego szczebla) załatwia mu co i raz różnorakie korzyści. Szczytem było, kiedy wystarała mu się o nowiutki zestaw komputerowy wraz z opłaconą obsługą i bezpłatnym internetem na dwa lata… Co prawda rodzice zarabiają grube tysiące, ale przecież jak dają „za darmo” na „likwidowanie barier technologicznych”, to grzech by było nie wziąć? Co z tego, że z pewnością są o wiele bardziej potrzebujący, którzy nawet nie wiedzieli, że taki program pomocowy istnieje…
Druga rodzinka ma dziecko z prawdziwą usterką – od urodzenia nie słyszy. Ale ma wszczepiony zaawansowany implant, dzięki któremu funkcjonuje zupełnie normalnie. Chodzi do normalnej szkoły i jedyne na co musi uważać, to żeby nie dostać na wuefie piłką w głowę, bo mógłby mu się uszkodzić implant… No ale mama dowiedziała się, że może zrezygnować z pracy i otrzymywać za to świadczenie, podwyżkę którego właśnie wywalczono. Zrobiła to czym prędzej i zmieniło się tylko jedno: nie musi nawet wychodzić z domu, żeby otrzymywać niewiele mniej niż do tej pory zarabiała po odjęciu kosztów dojazdu do pracy. Dla dziecka nie zmieniło się absolutnie nic! A państwo (czyli podatnicy) płaci!
Dlatego w pełni popieram posła Wiplera, który jako jedyny przeciwstawił się szaleństwu przedwyborczemu posłów i sprzeciwił się podwyżce, motywując to w ten sposób:
Głosowałem jako jedyny poseł przeciw ustawie o świadczeniach rodzinnych z powodów, które wyłożył dzisiaj w „Rzeczpospolitej” Bartosz Marczuk. Nie można tak prowadzić polityki społecznej – pod lufami kamer i w ramach kampanii wyborczej! Rozdając pieniadze podatników bez względu na stopień niepełnosprawności dziecka bogatym i biednym, dobrze zarabiającym i bezrobotnym, zabraniając im jednocześnie pracy i w ogóle zarobkowania. Tak nie można!
Gdy zagra się na uczuciach, to Polak zawsze traci głowę. Ciekawe kiedy przyjdzie otrzeźwienie: przy wyborczej urnie, czy dopiero potem – kiedy znowu podniosą podatki… Wtedy już będzie za późno.