Polska rajem podatkowym

Wytykanie błędów, kłamstw i niedomówień Gazecie Wyborczej nie jest sportem nowym, a ostatnio nawet szczególnie oryginalnym. To że dziennik ów (niegdyś opiniotwórczy – ba wręcz wyznaczający trendy na każdym szczeblu życia społeczno-politycznego Polski) nigdy nie stara się po prostu informować, tylko za każdym przekazem stoi jakaś „misja”, wiadomo nie od dziś. Dlatego ani mnie dziwi, ani szokuje tak oczywiście nieprawdziwy artykulik jak tekst zatytułowany „Przedsiębiorcy nie płacą ZUS. Kantują państwo i nas„. Ciekawi mnie jedynie, dlaczego ów stek bzdur trafił na czołówkę GW:

Autorzy tego odkrywczego inaczej dziełka próbują wmówić umęczonym przez kolejne postsolidarnościowe rządy Polakom, że powinni być wdzięczni losowi iż żyją w kraju nad Wisłą, zamiast w takiej okrutnie wyzyskujących swoich obywateli Szwecji, Niemczech, czy choćby Francji… Dodatkowo zrzucają winę za rozlewającą się po Polsce biedę na złych wyzyskiwaczy – przedsiębiorców, którzy nie wiedzieć czemu nie chcą płacić wcale nie wygórowanych podatków. Cóż za źli ludzie z tych prywaciarzy…

Całe sedno przytoczonego artykuliku opiera się na zestawieniu opracowanym przez OECD, w którym zestawiono obciążenia podatkowe w różnych krajach. Polska jawi się tam na lidera liberalnej polityki fiskalnej, ze średnim obciążeniem na poziomie 34,3%. To mniej niż 42,8% w Szwecji, czy 55,5% w Belgii. Z tym że to kompletna bzdura!

Obciążenia podatkowe wynagrodzeń w III RP są wieloskładnikowe. Rządzący zadali sobie wiele trudu, żeby rozmyć ich wielkość w jak największej ilości składek, podatków, wpłat na rozmaite fundusze itp. Teoretycznie wygląda to prosto: podatek dochodowy to 18% od kwoty brutto wynagrodzenia pomniejszonego o koszty uzyskania przychodu (dla większości podatników 111,25 zł miesięcznie). De facto zawsze mniej, bo jest coś takiego jak kwota wolna od opodatkowania (3091 zł w 2012 roku – suma absurdalnie śmiesznie niska w porównaniu do bogatszych krajów UE). Wygląda nieźle, prawda? Ale już dawno pisałem, że nie podatek dochodowy w Polsce jest problemem, tylko podatki emerytalno-zdrowotne, zwane dla niepoznaki „składkami” na ZUS.

Nie dość, że są one rozbite na wiele części

  • 19,52% na emeryturę
  • 8% na rentę
  • 2,45% na chorobowe
  • nie mniej niż 0,67% na ubezpieczenie wypadkowe (maks. 3,86% – zależy od wypadkowości danego miejsca pracy)
  • 2,45% na Fundusz Pracy
  • 0,10% na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych
  • 9% na ubezpieczenie zdrowotne)

to jeszcze niektóre składki pobierane są bezpośrednio z wynagrodzenia, a niektóre musi pokryć pracodawca. Poprzednie zdanie nie ma tak naprawdę większego sensu, bo przecież CAŁOŚĆ wynagrodzenia musi wysupłać pracodawca, ale za pomocą takiego triku (że to niby część składek pracownik płaci sobie sam, a część ma zapłacić pracodawca nie wiadomo z jakich pieniędzy i z jakiej paki), nasi rządzący chcą rozmyć rzeczywistą wysokość podatku na ZUS. Bo pomyślcie sobie co by było, gdyby na odcinku potwierdzającym wyliczenie wynagrodzenia jakie dostają co miesiąc miliony Polaków pojawiła się nagle zamiast gąszczu liczb tylko jedna pozycja:

ZUS – 42,19%

Nazajutrz mamy w kraju rewolucję jak w banku, a na latarniach wisieli by wiecie kto i wiece za co.

Jakby nie liczyć, średnie obciążenie nijak nie wychodzi na podane przez GW 34,3%. Po pierwsze nawet gdyby wziąć pod uwagę możliwości odliczeń podatkowych, to łże-liberalne rządy Umiłowanego Przywódcy sprawiły, że właściwie nie ma już żadnych możliwości odliczeń. Ostatnia w miarę powszechna ulga (na Internet), właśnie została zlikwidowana. Po drugie, mimo iż system obliczania wysokości należnych podatków i „składek” jest skrajnie zagmatwany (np. niektóre składniki oblicza się od kwot brutto inne po odjęciu części obciążeń, stąd takie niespotykane nigdzie indziej kuriozum jak „brutto małe” i „brutto duże”!), to w dalszym ciągu nie uda nam się osiągnąć zaprezentowanego w artykule wyniku.

Zresztą sama GW daje nam dowód na to, że opodatkowanie średniego wynagrodzenia w Polsce jest znacznie wyższe niż to podane przez OECD. Na jednym z serwisów „Gazety” znajduje się poręczny kalkulator wynagrodzeń. Po wprowadzeniu do niego przeciętnego wynagrodzenia (według GUS) w Polsce w drugim kwartale 2012 roku (czyli 3496,82 zł) wychodzi nam:

Teoretycznie obciążenie pracodawcy wypłacającego pracownikowi średnie wynagrodzenie brutto powinno wynosić 41.961,84 zł (12 x 3496,82). Jak jednak widzimy, jest to faktycznie niemal 50,5 tysiąca złotych! Te pieniądze WYPRACOWAŁ pracownik i mógłby je dostać, gdyby nie fiskus (i spółka), którzy wespół zabierają mu z tego 20 451,63 złote!

Zaprawdę, nie jest to 34,3% z tekstu GW, tylko dokładnie:

40,5%.

Tak! Mamy w Polsce JEDNE Z NAJWYŻSZYCH (procentowo, nie kwotowo) podatki w Europie. A najśmieszniejsze jest to, że nie doszliśmy jeszcze do dziesiątek innych obciążeń, jakie regulować muszą pracodawcy, a które związane są z wynagrodzeniami ich pracowników (np. fundusz socjalny). Państwo polskie nakłada na pracodawców 6187 różnych obowiązków informacyjnych, z których większość jeśli nawet nie wiąże się z bezpośrednimi wpłatami w postaci rozmaitych opłat czy podatków, to angażuje potężne siły w gospodarce, które miast wytwarzać dobra (i przez to nas bogacić), generują gigantyczne koszty na które poza wyżej wymienionymi wynagrodzeniami i narzutami na nie, też przecież trzeba zarobić! Deloitte szacuje owe koszty na kwotę 77,6 mld złotych rocznie! Nawet gdyby tylko połowę z tej kwoty zostawić z przedsiębiorstwach, to na każdego zatrudnionego (5,45 miliona w I kw. 2012) przypadałaby kwota ponad 1100 zł! Miesięcznie!

Czy kaprys utrzymywania 600 tysięcznej armii urzędników na jaki sobie pozwalamy i w konsekwencji idące w dziesiątki miliardów złotych rocznie koszty tworzenia milionów ton biurowej makulatury, którą owa armia w pocie czoła przetwarza, warty jest aż takich wyrzeczeń?

Jeśli głosujesz na którąś z partii obecnego układu (nie ważne czy jest to PO, PiS, PSL, czy SLD), to na powyższe pytanie odpowiadasz twierdząco (albo sam jesteś jednym z żołnierzy owej armii). Żadna z owych partii nie ma najmniejszego zamiaru naruszyć obecny układ. Choćby nie wiem co obiecywali w kolejnych kampaniach wyborczych, zawsze kończy się to tak samo – zwiększaniem wielkości urzędniczej Hydry.

No, ale jeśli w odwodzie mają tak usłużne/głupie (a może jedno i drugie?) media jak Gazeta Wyborcza, to czego można się spodziewać? Co jeśli fakty przeczą naszym tezom, zastanawia się pseudo dziennikarz z Czerskiej? Tym gorzej dla faktów – odpowiada sobie. Zatem, podziękujmy im chórem za to, że otworzyli nam oczy na ten raj wokół nas.