Nomenklatura
Życie co i raz dostarcza dowodów na to, że wiele wokół się zmienia, ale kurewstwo w narodzie jest niezmienne. W części narodu, mówiąc dokładnie. Jak twierdzi źródło, NOMENKLATURA, to:
„(…) sformalizowany ściśle system mianowań na stanowiska. Mówiono np., że stanowisko majstra czy kierownika wydziału w zakładzie pracy jest w nomenklaturze Podstawowej Organizacji Partyjnej lub w nomenklaturze Komitetu Zakładowego PZPR (o zatrudnieniu konkretnej osoby decydował KZ PZPR, w praktyce zaś jego I Sekretarz); stanowiska wyższe były w nomenklaturze wyższych instancji partyjnych (one decydowały o ich obsadzie) – Komitetu Fabrycznego, Uczelnianego, Dzielnicowego, Miejskiego, Powiatowego, lub Wojewódzkiego.”
Wszystko opisano w czasie przeszłym. Niby poprawnie, zali słusznie? Śmiem wątpić! Przykładem niech będzie tekst z dzisiejszej „Wyborczej”: 47 działaczy PO i ich krewni obsadziło unijną agencję na Mazowszu.
Media które przez całe lata „nie widziały” nepotyzmu i kumoterstwa jakie powszechnie panują w absolutnie wszystkich ośrodkach sprawowania władzy w Polsce i wszędzie tam gdzie owa władza ma wpływ na obsadę jakichkolwiek stanowisk (a jest tego w kupie kilka milionów posad – naprawdę!), nagle obudziły się na wyścigi prezentując dziesiątki przykładów owych patologii. I co spowodowało owe cudowne oświecenie? Wynurzenia sfrustrowanego aparatczyka z PSL? Niezłego sobie znaleźli „ostatniego sprawiedliwego”… Nie ma co.
Powtarzam od lat co najmniej paru, od czasu kiedy to wyszło szydło w worka i w całej okazałości poznaliśmy jakiż to z naszego „premiera z Gdańska” jest kłamca:
Platforma Obywatelska to PZPR naszych czasów.
Wszystko, począwszy od praktyki ich działania, socjotechniczne metody skutecznego wmawiania ludziom wiarę w ewidentne kłamstwa, po budowę zamordystycznego państwa totalitarnego (tym razem w oparciu o reżim zachodnioeuropejski, w odróżnieniu od współpracy z reżimem wschodnioeuropejskim socjalistów PRL-u) – to wierna kalka 45-lecia PZPR u steru.
Badając epokę Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej co i raz znajduję analogie do aktualnych wydarzeń z Tuskowo-Komorowskiej Polski. Gospodarskie wizyty, uroczyste hołdy, poklepywanie po plecach usłużnych lizusów, tępienie niewygodnych, promowanie miernot (ale „swoich”), gigantyczne marnotrawstwo, ekstremalne zadłużanie państwa, bizantyjski przepych i przede wszystkim ubożenie społeczeństwa. To wszystko już było. Już to raz przeżyliśmy. Skończyło się niby, ale tak naprawdę to tylko na chwilę przykucło. Na moment zaczęło udawać coś, czym nigdy nie było. A kiedy wszystkim zaczęło się wydawać, że znikło na dobre i teraz będzie już dobrze – wróciło. I to ze zwielokrotnioną siłą.
Jak uczy historia, zło w końcu przegrywa. Postsolidarnościowi spryciarze też w końcu dostaną to na co zasługują. Mogą już się zacząć do tego przygotowywać. Gniew Polaków dosięgnie ich już bardzo niedługo. Tylko czy w końcu nauczymy się odróżniać ciemną stronę od jasnej? Bo w końcu ile razy można być zmuszonym palić komitety?