Mitologia Rzeczpospolitej początku XXI wieku
Właściwie miałem milczeć, ale nie zdzierżę.
Ten tragiczny moment wydał się bowiem doskonałą okazją dla różnorakich łże-prawicowych oszołomów, do pogłębienia rowów jakie dzielą Polaków głosujących na rządzące Rzeczpospolitą partie. Czynią to w sposób haniebny i co mnie najbardziej irytuje – w zupełnej sprzeczności z faktami.
Najpierw był poseł Artur Górski (PiS). Popisał się tak bzdurną teorią, że aż przytoczę ją w całości (za Wprost24.pl):
„Rosjanie chcieli prawdopodobnie uniemożliwić prezydentowi Kaczyńskiemu wzięcie udziału w sobotnich uroczystościach, aby ich ranga i wymowa nie przyćmiła tych sprzed kilku dni. Wiadomo, że prezydent ani z Mińska, ani z Moskwy nie zdążyłby do Katynia, a wtedy uroczystości nie miałyby wymiaru oficjalnego, nie zakłóciłyby w swej wymowie rosyjskiego przekazu sprzed kilku dni – powiedział „Naszemu Dziennikowi” poseł PiS Artur Górski.
Jeśli się złoży w całość informacje, które napływają, nawet, jeśli odnoszą się do różnych scenariuszy, a także weźmie się pod uwagę ewentualne intencje Rosjan, to można powiedzieć, choć bez stuprocentowej pewności, że Rosja jest w jakimś sensie odpowiedzialna za ten nowy Katyń – mówił Górski.
Całkowite embargo, jakie Rosjanie nałożyli na wszelkie informacje na temat katastrofy, mówi samo za siebie. Rekwirowanie taśm z nagraniami, kasowanie zdjęć fotografom, brak zasięgu w niektórych sieciach komórkowych. Wszystko to, według Górskiego, jest bardzo podejrzane.”
Przez wszystkie polskie media przetaczały się tuż po katastrofie tabuny naprędce ściąganych gości, którzy powtarzali jedno, co w takich okolicznościach mówić można: że żal jest ludzi. W tym samym czasie profesjonalne stacje informacyjne – np. CNN, pozwalały dowiedzieć się wielu znaczących INFORMACJI, dla przykładu o miejscu zdarzenia, o pogodzie jaka panowała w tym rejonie, czy choćby o kontekście podróży Prezydenta. Kiedy materiał filmowy z miejsca tragedii w CNN wyglądał na przykład tak:
w naszych stacjach wyglądało to o wiele mniej obrazowo. Najpierw przez wiele godzin mogliśmy oglądać jedynie zapętlony mniej więcej 2-3 minutowy fragment z rosyjskiej telewizji. Kiedy pierwsi wysłannicy TVN, TVP i Polsatu dotarli na miejsce tragedii, po prostu rozłożyli swój sprzęt, ustawili się na tle ogrodzenia lotniska i co jakiś czas odbębniali swoje antenowe wejścia… Zero inwencji.
I tutaj pojawia się kolejna gwiazda mediów, poseł Antoni Macierewicz. Osoba owa to dla mnie PiS-owskie alter ego PO-wskiego posła Stefana Niesiołowskiego (zresztą przez wiele lat działali w jednej formacji: ZChN…). Macierewicz zaczął oczywiście od porównywania wypadku Prezydenta do Mordu Katyńskiego. W moim odczuciu jest to nadużycie zdecydowanie nie na miejscu z powodów oczywistych. Następnie przeszedł do przedstawiania zalet Lecha Kaczyńskiego, co na miejscu jak najbardziej było, z tym że w wykonaniu posła Macierewicza zdecydowanie ponad miarę mijało się z „oczywistymi oczywistościami”.
W tym miejscu być może narażę się miłośnikom PiS, czy co bardziej wrażliwym osobom interesującym się polityką jedynie od wielkiego dzwonu (czyli przy okazji tak smutnych wydarzeń jak ostatnie), ale prawdziwa cnota krytyk się nie boi, więc z góry ostrzegam, że jestem impregnowany na zarzuty o „brak serca”, „niewrażliwość”, czy „niewyparzony język”. W moim odczuciu wiele można powiedzieć o ś.p. Prezydencie Lechu Kaczyńskim, ale nie to że był przedstawicielem „przedwojennej klasy”. No chyba, że działacze PiS otrzymują glejt „przedwojenności” automatycznie z chwilą podpisania deklaracji przystąpienia do partii. Niezależnie od wieku, pochodzenia, czy poglądów. Proszę odróżnić niewątpliwą „chęć” bycia postrzeganym jako reprezentant tamtego, nie istniejącego już niestety świata, od skrzeczącej niczym posłanka Senyszyn RZECZYWISTOŚCI. I w niczym nie zmieniło, w moich oczach, obrazu prezydentury Lecha Kaczyńskiego jego otaczanie się przedstawicielami jednej tylko opcji (narodowo-katolickiej), masowe przyznawanie im odznaczeń, czy w końcu przemożna chęć bycia kojarzonym z określoną opcją polityczną, która to doprowadziła do owej nieszczęsnej katyńskiej eskapady, mającej być w oczywisty sposób medialną przeciwwagą wobec mających miejsce kilka dni wcześniej uroczystości z udziałem premierów Donalda Tuska i Włodzimierza Putina w tym samym miejscu…
Bracia Kaczyńscy wyrastają z PRL-u. Tkwią w nim obiema nogami. Wychowali się w nim, wykształcili. Lech Kaczyński był pracownikiem naukowym na PRL-owskiej uczelni, pisał prace naukowe na PRL-owskie tematy. Skutkowało to w sposób znaczący na polityczną mentalność ich obu. Jeśli miałbym określić, czy są oni bardziej politykami „starej daty”, czy osobami „skażonymi PRL-em” to zdecydowanie skłaniałbym się ku drugiej tezie. Już w pierwszym wpisie na tym blogu, cztery lata temu, pisałem że czas na młodych. Że dosyć już kłótni na politycznym szczycie i nadszedł czas na pokoleniową zmianę. Niestety nic takiego nie miało miejsca. W dalszym ciągu rządzą nami politycy zasłużeni w okresie walki z komuną 20, 30 lat temu. Wywalczyli oni dla nas (częściową) wolność, ale noszą piętno 50 lat niewoli. Nie są zdolni do zdecydowanych działań jakie są niezbędne, jeśli mamy w szybkim tempie gonić naszych bogatszych sąsiadów. Są także dziwnie skłonni do wiecznej i zupełnie zbędnej rywalizacji. Tacy są zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk.
Na koniec mam problem. Bo naprawdę cenię pana Rafała Aleksandra Ziemkiewicza, ale jego tekst z Niezależnej.pl zawiera zbyt wiele patosu bez pokrycia jak na 486 słów (tutaj przytoczę ich zaledwie 94):
„Czuję tylko, że pod Smoleńskiem zakończyła się pewna Polska − czy może, marzenie o pewnej Polsce. Polska uosabiana przez niezłomną bohaterkę „Solidarności” Annę Walentynowicz, przez ostatniego prezydenta na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa pochłonęła elitę tej formacji ideowej, która najwyższego dobra upatrywała w narodowej tradycji i historii. Która wysoko hierarchii wartości umieściła cnotę patriotyzmu, służbę państwu polskiemu, o które walczyło tyle poprzednich pokoleń, a które, podarowane współczesnym Polakom nagle wskutek niejasnego, podejrzanego „spisku elit”, nie stało się dla nich wspólnym dobrem tak powszechnie i bezwzględnie szanowanym, jak na to zasługuje.”
Otóż veto, drogi panie Ziemkiewicz! Możesz pan sobie wypisywać, że pod Smoleńskiem zakończyła się jakaś Polska, ale nie opatruj pan tych słów tytułem „KONIEC POLSKI PRAWEJ„! Polska Prawa (w domyśle PRAWICOWA jak sądzę), to nie jest Polska Anny Walentynowicz! Nie wystarczy stać „nie tam gdzie ZOMO”, żeby móc się nazywać PRAWICĄ! Anna Walentynowicz była wieczną działaczką, najpierw ZMP, później Ligi Kobiet. Kiedy w wyniku represji została wyrzucona z pracy na kilka miesięcy przed emeryturą, w jej obronie stanęli inni robotnicy i tak powstały WZZ, przekształcone później w zdecydowanie LEWICOWY Związek Zawodowy „Solidarność” (więcej tutaj: Matka „Solidarności”). To, że czuła niechęć do władz PRL (a jak mówią fakty czasem także do tych III RP), nie czyni ją automatycznie „ikoną Prawicy”. Podejmowane przez nią życiowe decyzje dowodzą raczej, że miała poglądy odmienne. Zupełnie jak Lech Kaczyński.
Proszę wybaczyć, ale polityk wprost sprzeciwiający się wprowadzeniu podatku liniowego i motywujący to jego „niesprawiedliwością”, konsekwentnie będący przeciw likwidacji rozmaitych przywilejów branżowych, nie wyrażający zgody na zaprzestanie finansowania partii politycznych w Polsce z kieszeń podatników, nie może być w mojej opinii uznany za osobę dbającą o równość obywateli i ich prawo do bogacenia się. A bez tego nie ma prawicowego Państwa Prawa. Polityk ulegający naciskom obcych państw i podpisującą wbrew wielokrotnie wyrażanym przez siebie zastrzeżeniom „Traktat Lizboński„, nie może nazywać się obrońcą niepodległości Polski!
Oddajmy cześć, ale nie twórzmy fałszywych mitów. Lech Kaczyński godnie sprawował powierzony mu przez Naród urząd. Ale nie próbujmy przypisywać mu zasług za rzeczy, co do których nie ma wątpliwości, że nie były z jego bajki.