Prawna sraczka
Ubawiła mnie bezmyślna szczerość posła Przemysława Edgara Gosiewskiego (PiS), który we wczorajszym porannym wywiadzie dla Trójki przyznał, że tak naprawdę nie był w stanie szczegółowo analizować projektów ustaw, które były mu dostarczane kiedy pełnił funkcję wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
„Niewiele czasu poświęciłem tej ustawie, tak jak i innym. Bo jak ma się 5000 dokumentów, to każdą się zajmuje w taki sam sposób…”
W tym krótkim zdaniu znajduje się genialne podsumowanie całej prawnej sraczki generowanej przez III RP – jeśli nie potrafimy tworzyć prawa wysokiej jakości, to przynajmniej idźmy w ilość… Dwojga imion wybitny aparatczyk narodowo-socjalistycznego „Prawa i Sprawiedliwości” nie wykazuje najmniejszych znamion troski o podmiot, który dał mu wszystkie zaszczyty, który go utrzymuje, funduje eleganckie limuzyny i reprezentacyjne gabinety, darmowe podróże po Świecie, czy pozwala gwiazdorzyć w mediach – czyli o obywateli Rzeczpospolitej. Gosiewski nie widzi absolutnie nic złego w tym, że podsunięto mu projekt ustawy załatwiającej czyjeś prywatne interesy bo, jak sam przyznaje, „taka była umowa między klubem a rządem”… Dla tego człowieka sprawowanie jednej z najwyższych funkcji w państwie to po prostu rozszerzenie wpływów jego partii na obszar całego kraju. Nic więcej. Chciałem napisać, że „w pierwszej kolejności” dbał on o dobro partii, ale tu nie ma jakiejś „drugiej kolejności”, gdzie ewentualnie znalazło by się miejsce na dbanie o obywateli RP… Jeśli dana sprawa nie leży w interesie partii, nie przynosi wymiernych korzyści dla PiS-owskich aparatczyków, czy choćby nie ma bezpośredniego przełożenia na wzrost notowań w sondażach, to partia się nią nie zajmowała. Brutalnie proste.
Co gorsza, 5000 dokumentów to po prostu pikuś. Następcy PiS są lepsi… W ubiegłym roku w samych Dziennikach Ustaw opublikowano 18350 stron tekstu. A przecież zawiera on jedynie same ustawy, rozporządzenia, zatwierdzone i teoretycznie głęboko przemyślane przez Elitę Narodu PRAWO. A co z całą masą dokumentów pośrednich? Przecież często do ustalenia idealnego tekstu ustawy, wielokrotnie zbiera się jedna, czy nawet kilka komisji! Każde z tych ciał tworzy ważne dokumenty, zleca dodatkowe ekspertyzy, zadaje pisemne pytania, wysyła wnioski i otrzymuje na nie odpowiedzi… To są grube dziesiątki tysięcy dokumentów. Jeśli posłowie wymagają od obywateli bezwzględnego przestrzegania CAŁEGO PRAWA, to można chyba wymagać żeby wiedzieli CO UCHWALAJĄ?! W tej chwili jest to oczywiście niemożliwe. Gdyby każdy parlamentarzysta miał zapoznać się choćby z opublikowanymi w Dziennikach Ustaw tekstami, musiałby czytać po 50 stron każdego dnia. 350 stron tygodniowo. 1500 stron na miesiąc… A nie jest to lekka proza nadająca się do poduszki. To teksty zawierające skomplikowane techniczne zagadnienia, naszpikowane fachowymi terminami, w których każdy przecinek może zasadniczo zmieniać sens każdego przepisu. To wymaga skupienia.
Wygląda, że to kiepska fucha, takie posłowanie… No chyba, żeby robić tak jak znakomita większość naszych posłów – brać kasę, chodzić na głosowania i podnosić rękę kiedy pokazuje szef klubu. Nie zadawać pytań, ładnie uśmiechać się na wyborczych wiecach, unikać trudnych tematów… Alleluja i do przodu! P.E. Gosiewski może, to i każdy potrafi.
Takich ich SOBIE wybieracie.