Paniusia się żali…
Ludzie się oburzają, ale chyba nie wczytali się w prawdziwy sens tego „rozpaczliwego” listu:
Szanowny Panie Prezydencie
Zdecydowałam się napisać ten list do Pana, ponieważ irytują mnie doniesienia medialne na temat tego, jak bardzo stara się Pan o powrót Polaków, zwłaszcza tych zamieszkałych na Wyspach Brytyjskich, do kraju. Taki powód miała też Pańska wizyta w Londynie 10 stycznia bieżącego roku.
Jeszcze w sierpniu 2008 r. mieszkałam w okolicach Edynburga. Zatrudniona byłam w Brytyjskim Urzędzie Podatkowym Her Majesty Revenue & Customs w dziale podatków. Wiodłam z moją rodziną spokojne życie, pensje moja i mojego partnera pozwalały nam nie troszczyć się o chleb codzienny. Szkoła mojej córki współpracowała z rodzicami, zapewniała nauczyciela będącego jednocześnie tłumaczem, którego zadaniem była pomoc mojej córce w nabyciu umiejętności językowych. (…)
Coś jednak nas tchnęło i zdecydowaliśmy się na powrót. Do Polski przyjechaliśmy pod koniec sierpnia 2008 r. (…)
No pięknie prawdziwi patrioci! Kochali swoją ojczyznę i mimo stabilizacji na obczyźnie postanowili wrócić… Prawda? NIC Z TEGO! Czytajmy dalej:
I, krótko mówiąc, zaczęły się tzw. schody. Szkoła mojej córki to obraz nędzy. Zdewastowany budynek, rozbestwione młokosy, nad którymi nikt nie może zapanować. Dzieci zamyka się w salach i nie wypuszcza na przerwy, [bo] starsi uczniowie mogliby zrobić krzywdę „zerówkowiczom”. (…) Obydwoje z moim partnerem jesteśmy z wykształcenia prawnikami. Nasze umiejętności językowe nie powinny budzić żadnych zastrzeżeń. Mnie się „udało”, znalazłam zatrudnienie w sferze budżetowej jako referent administracyjno-prawny z uposażeniem 2,2 tys. zł brutto, niedługo po przyjeździe. Moja pensja nie wystarcza mi jednak na pokrycie rachunków czy zakup żywności. (…) Mój partner od czterech miesięcy poszukuje zatrudnienia. Nie może jednak przebić się przez sieć kumoterstwa, jaka oplata szczecińskie urzędy i nie tylko urzędy. (…) Jak sprawić, by ponownie uwierzył, że jest człowiekiem z ogromnymi umiejętnościami i potencjałem?
I tu dochodzimy do sedna… „Biedna pani” nie wyobraża sobie innej pracy niż ciepła posadka w „budżetówce”! Poszukanie pracy gdzie indziej, w normalnej firmie, gdzie nie ma sztywnie ustalonej drabiny awansów, gdzie pracodawca musi walczyć nie tylko z konkurencją, ale właśnie także z urzędnikami i w efekcie posada nie musi być pewna na wieki, to dla autorki listu zbyt wielkie ryzyko! A pewnym wytłumaczeniem jej niepowodzeń jest fakt, że (w mojej opinii) młody prawnik, z bardzo dobrą znajomością języka angielskiego nie potrafiący sobie znaleźć pracy w dużym mieście to po prostu pierdoła! Ale jego partnerka nie widzi problemu w braku własnych zdolności, czy nieskuteczności w przekonywaniu potencjalnych pracodawców. Winni są „oni”. Bo nie dali jaśnie panu wracającemu z Wysp posady w urzędzie!
I nie bronię w tym miejscu prezydenta Szczecina, do którego swoje żale owa „nieszczęsna” listem „za zwrotnym potwierdzeniem odbioru” wysłała. Zrobiła to, bo prezydent wcześniej odbył tournée po Wielkiej Brytanii namawiając polskich emigrantów do powrotu właśnie do swojego miasta. Kij mu w oko! Paniusia uwierzyła i się nacięła. Jest to też pewien symbol, jaki poziom naiwności reprezentują urzędniczki (wszakże nasza bohaterka taką była i w dalszym ciągu jest)…
List znajduje się tutaj: List Polki, która wróciła z Wysp, do Krzystka
A komentarze do niego świadczą, że jednak kilka osób ma jeszcze trochę oleju w głowie.